Urban fishing zdobywa coraz większą rzeszę zwolenników. W różnych krajach można spotkać zapaleńców ze spinningiem łowiących drapieżniki w scenerii miejskiej, organizowane są zawody wędkarskie. Wzięło i mnie na miejskie łowy. Postanowiłem odwiedzić swoją okoniową miejscówkę z czasów, kiedy mieszkałem w Krakowie. Miałem trochę czasu po pracy, więc uzbrojony w mój ulubiony, ostatnio, zestaw (SG Parabellum 0-7g + spro addiction Micro Cast + techron 0,03) zacząłem biczować wodę. Łowiłem gumami odlanymi w domowych warunkach w moich testowych kolorach. Pierwsza godzina wypadła bardzo słabo. W wędkowaniu przeszkadzał silny wiatr a ryby nie chciały reagować na żadne próby przechytrzenia. Brania doczekałem się na moim „drugim dołku”.
Malutki sandaczyk był dobrą wróżbą na popołudnie nad Wisła, woda „otworzyła się”. Pojawiły się fajne okonie i sporo drobnego sandacza (do 40 cm). Powoli ustawał wiatr i łowienie stawało się przyjemniejsze. Na trzecim dołku czekała mnie niespodzianka.
Na skraju opaski małe kopytko zaatakowała większa ryba. Po krótkim holu udało się wylądować w podbieraku mętnookiego drapieżnika w rozmiarze 60+. Szczupaki – nie nastawiałem się na nie, ale też trzeba przyznać nie miałem ze sobą stalek i na kolejnych dwóch dołkach zaliczyłem dwie obcinki. Dwa inne „kacze dzióbki” grzecznie pozwoliły na wypięcie przynęty w podbieraku. Ten większy to taki 50+.
Około godziny 18.30 zebrałem się do domu. Podsumowując, złowiłem kilkanaście garbusków 22-27cm, kilkanaście sandaczyków 20- 40 cm (jedna ryba miała ponad 60), 2 szczupaki (45, 50+), zaliczyłem dwie obcinki, do tego jakieś niezacięte brania i obcięte ogonki w ripperkach.