Telefon wciąż w naprawie, więc zdjęć nie ma, a szkoda. Odwiedziłem w końcu moją Wisłę. Była niedziela. Pod sam wieczór bolki zaczęły ostro grasować i zrobiło się naprawdę ciekawie. Wyholowałem tylko jednego pięćdziesiątaczka, ale kontaktów, odprowadzeń i brań było jeszcze kilka. Za późno, niestety, zorientowałem się jakie prowadzenie przynęty pasowało tego dnia rapom. Postanowiłem miejscówkę odwiedzić we wtorek wieczorem. Oczywiście o czekaniu do samego wieczora mowy być nie mogło, więc na przelewie byłem już ok 18. Woda opadła dość znacznie. Ryby pokazywały się bardzo sporadycznie i biczowanie wody boleniówkami nie przyniosło żadnych efektów. Zmieniłem przynętę na 3cm maluszka i zacząłem kleniowe obławianie miejscówki. Po paru rzutach złapałem zaczep. Przy próbie wyszarpnięcia przynęty „zaczep” oderwał się od dna, odjechał na pełnym gazie i odciął woblerka od żyłki 0,20. Szczupaki – biorą zawsze wtedy, gdy nie mam stalki. Założyłem, więc stalkę i zacząłem kombinować z przynętami, ale przez najbliższą godzinę nic się nie działo. Przypiąłem do zestawu Tarnusa i postanowiłem cierpliwie poczekać na branie bolenia. Doczekałem się. Uwielbiam brania tych ryb. Rapka była całkiem fajna, 65 – 70 cm. Od razu poczułem się lepiej i wskoczyłem na wyższy poziom koncentracji. Na różne przynęty dołowiłem jeszcze 2 bolenie, takie w przedziale 50-55 cm. Zaliczyłem dodatkowo jeszcze dwa spady na wobler, który, jak później zauważyłem miał masakrycznie tępe kotwice i wróciłem do domu. Lubię bolenie, one czasem też mnie lubią. Nie lubią za to mnie wiślane sandacze, przynajmniej te duże. Czwartek miał być boleniowy, ale na miejscówce grasowały głównie „mętnookie” i z lubością zasysały boleniówki. Wszystkie wyciągnięte miały od 35 do 45 cm. Na kiju była też ładna „mamuśka” ale po ok minutowym holu i odjeździe w nurt wypluła wobler. Cóż – znowu porażka, ale ważne, że są